How come?!
Komentarze: 0
Jak to się stało, że jestem tu, gdzie jestem?
Na pewno znajdzie się kilka osób ciekawych, "jak ona to zrobiła i po kiego grzyba się pcha na wyspę". To może być czysta ciekawośc, to może być zazdrość, to może być 'środowiskowa powinność', to może być równie dobrze bez powodu. A wszystko przez mojego znajomego... Poznałam go w niecodziennych okolicznościach będąc pod wpływem alkoholu (czy to kogoś dziwi...?). Nie pytałam, czy mogę wymienić tu jego imię więc zrobię to anonimowo.
Po wspólnym maratonie imprezowym zgadaliśmy się jakoś, że ja PO obronie (o, ironio, he he he) chcę wylecieć do Anglii, złapać jakąś posadkę, troszkę posiedzieć na obczyźnie i później klasycznie przenieść się w inny kraniec Europy. Do Anglii dlatego, bo chciałam poprawić swój angielski i dlatego że pierwotnie chciałam odwiedzić swoich znajomych poznanych w tamtym roku na Majorce, ale jak zwykle wyszło co wyszło... Mam nadzieję, że mimo wszystko wyjdzie mi to na dobre ;)
Kolega podpowiedział mi pewien hotel, kazał napisać CV i list motywacyjny, w których pisanie i sprawdzanie było zaangażowanych (oprócz mnie) 5 innych osób i 15go sierpnia moje dokumenty wylądowały w skrzynce mailowej jednego z biur tegoż hotelu...
Na odpowiedź czekałam długo, a przynajmniej dla mnie było to jak oczekiwanie dzieci na Świętego Mikołaja, który prędzej czy później okaże się być przebranym wujkiem (ale nie wiem kto w moim przypadku miał być tym wujkiem... nieważne). W końcu ktoś napisał do mnie maila, z biegiem czasu umówił się na rozmowę przez telefon, a w późniejszym okresie na rozmowę skajpajową już z menegerem mojego departamentu. Potem były kolejne maile, problemy z promotorem, z pracą licencjacką, znowu maile i tłumaczenia, aż w końcu doszło do podpisania kontraktu. W sumie od wysłania dokumentów do dostania pracy minęło równo 2 miesiące.
(Skracam Wam tę całą procedurę, bo aplikowaniu, rekrutacji i dokumentom kontraktowym też chciałabym poświęcić oddzielny artykuł. Sama nie spodziewałam się, ile z tym jest zamieszania, a może uda mi się przygotować mentalnie kogoś z Was, jak to wygląda i czego można się spodziewać podczas całego procesu ubiegania się i dostania mniej lub bardziej wymarzonej posady).
Po odrzuceniu 9 kg nadbagażu (było mi TAK smutno!) 5go listopada (od dostania kontraktu to wyjazdu minęły kolejne 3 tygodnie) udało mi się spakować i tu dotrzeć. Pierwszy raz do Anglii. Samej. Bez mapy. Ale z dobrym angielskim, biletami w ręce i dzięki uprzejmości nieznanych mi osób pojawiłam się w wynajętym drogą mailową pokoju o planowanej godzinie. Co prawda pokój trochę mnie przeraził, ale jak już udało mi się dowiedzieć, Anglicy nie przywiązują wagi do stylu i "smaku" wnętrz... Tak więc powitały mnie meble z lat 80tych, ciężkie zasłony i to wspomniane gdzieś wcześniej miękkie łóżko, które na razie jednak nie powoduje bólu :)
Ale miało być o samej pracy, przecież jestem po pierwszym dniu... Z racji tego, że w piątek mój 'landlord' zawiózł mnie w miejsce, gdzie od środy rozpocznę harówkę, wiedziałam jak tam dzisiaj dotrzeć (oszczędzono mi motania się z jakimiś naszkicowanymi na 'toilet paper' drogami dojazdu/dojścia, które pewnie porwałby wiatr i w ogóle bym się spóźniła).
A miejsce mojej pracy to 5-cio gwiazdkowy hotel Chewton Glen położony w New Milton, na południowym wybrzeżu. Wspomnę tylko, że co roku przyznawane są mu nagrody (od złota do brązu) za najlepszy hotel w Anglii więc musicie przynać, że nieźle przyfarciłam gdyż spodziewam się pięęęęęęknych referencji z tego miejsca, ach, och!
Nie, nie chwalę się. I nie chciałabym, żebyście myśleli, że to robię. Próbuję tylko pokazać tym, którzy mają przed sobą do podjęcia ważne decyzje, że osoba z takiej wsi jak ja (z zadupia, nie ukrywajmy, choć widziałam większe!), nie musi być skazana na robotę w szwalni czy fabryce (nie ubliżając nikomu - ja po prostu nie wyobrażam sobie siebie za maszyną albo przy taśmie). Że Wasze pochodzenie wcale nie determinuje tego, kim będziecie. Zdeterminuje, jeśli na to pozwolicie. I być może brzmi to wyniośle i w ogóle stwierdzicie, że mam sobie schować w trampki taką gadkę, ale MOŻNA. No kurde można! Może nie powinnam się jarać pracą, którą dopiero co dostałam, ale dla mnie to już jest jakieś osiągnięcie. Włożyłam w to wiele pracy, wysiłku, nerwów (nie tylko swoich), czasu, pieniędzy, na rzecz tego poświęciłam również nawet pewne uczucie, ale po prostu czuję, że to życie (kapryśne, nierzadko przytłaczające..) mi jakoś za to odpłaci. Że to była właściwa decyzja. Że ryzyko, jakie podjęłam, przyniesie oprócz rozłąki z bliskimi coś, co okaże się być ponad koszty. Może też za dużo oczekuję... Ale to jest właśnie smak ryzyka, który baaaardzo mi odpowiada i któremu przez najbliższe kilka lat nie mam zamiaru się oprzeć^^
Nie omieszkam zrobić jakiegoś osobnego wywodu na temat pogonii za marzeniami, decydowaniu sie na wyrzeczenia, ryzyku, zdobywaniu doświadczeń i walką o lepsze 'być i mieć', ale to w swoim czasie. Zrobię to jak więcej przeżyję, odwiedzę, przepracuję, osiągnę, bo chyba jeszcze za wcześnie ;))
Wracając do samej pracy pierwszy dzień ogłaszam dniem BEZ SZAŁU!!! 5 godzin rozwiązywałam testy z BHP, które tak zryły mi mózg, że jak brałam się za pisanie tej notki to miałam w głowie jedynie angielskie słowa!! No przecież to jakiś 'najtmer' : OOO Pozytyw jest taki, że najadłam się w hotelowej kantynie pracowniczej liści, pomidorów i ogórków oraz skosztowałam bardzo dobrej kiełby, która przypomina mi smak mojej pracy w Niemczech<3 Zmagałam się też z otwarciem mojej szafki na łachy - oczywiście mój klucz jako jedyny był zdeformowany, zamek otwiera się tylko na patencie unosząc go do góry aaaaaach LOVELY ! <3 Hotelu jeszcze nie widziałam hehe... Dostałam za to uniform, o! Białe polo-wpierdolo z logo CG (na razie za duże bo nie mieli mniejszych - no dlaczego mnie to nie dziwi?!) oraz czarne spodnie w kancik (kocham jak spodnie kończą mi się ponad talią, którą i tak mam już za wysoko - no kocham). Buciki na obcasie nabyłam w polskim Centro za 39.99 PLN - jak mi się rozpieprzą to płakać nie będę. Gorzej jak wpadnę w poślizg za barem albo przy basenie i się połamię - na moje nieszczęście podpisałam oświadczenie, że biorę odpowiedzialnośc za stan używalności mojego obuwia roboczego... (o tych oświadczeniach też Wam napiszę, bo przy niektórych byłam zdziwiona - dołączę to do wątku o aplikacji i rekrutacji ;)) Tak, tak, będę sobie kimś pomiędzy barmanką a kelnerką w SPA, a konkretnie na pool barze. Ot, cała historia.
Po dzisiejszym dniu, napisaniu tego kolejnego chaotycznego artykuliku i przemarznięciu do szpiku kości (trochę nad tym siedziałam jednak, hmm) ogłaszam, że przebieram się w strój sportowy i nakurzam fitness! Jak już Wam to zapowiedziałam to będzie mi głupio tego nie zrobić :DD Takie metody! Haha :) Oczywiście w mojej głowie pozostanie jeszcze kilka wątków, o których chciałabym wspomnieć teraz lub później, ale nie chcę męczyć ani Was, ani siebie...
Niech chaos stanie się naszym przyjacielem na czas mego zesłania... AMEN!
Dodaj komentarz