Poooooowracaaaaaam !
Komentarze: 1
OK. Koniec tego zimowego roztargnienia, krótkotrwałych historii miłosnych z obcokrajowcami, bałaganu, wydawania pieniędzy na prawo i lewo oraz niepublikowania mojego jakże towarzyskiego życia i niedzielenia się nim z najlepszymi ludźmi na ziemi, których zostawiłam w Polsce (mniej więcej) centralnej.
Wracam, jestem, siedzę tu i teraz przed moim rozje...chanym (?) komputerem/laptopem/prototypem lepszej przyszłości słuchając Gregora Salto i jego magicznego brazylijskiego remixu, który powoduje, że z każdą sekundą pozbawiam się kolejnej cząstki jednego z moich sześciu (czy oby na pewno?!) zmysłów.
Przez ostatnie półtora miesiąca wydarzyło się tyle, co nieraz nie wydarza się w przeciągu roku (no dobra, może pół roku). Historia (nie)pewnej miłości, historia bycia "in charge", historia szkolenia nowego typka w moim departamencie (z czystego serca mego, no bo przecież, kto powiedział, że lubię rozkazywać, hehe...), historie niedopuszczalne w pracy (no i tutaj nie mogę się porozwodzić z przyczyn oczywistych, sorry!), historia miłości do biegania, historia o próbie sprowadzenia życia na właściwe tory (tak dokładnie nie wiem co chciałam tym osiągnąc, bo jedyne tory jakie na razie mam do wyboru to kolejowe - utknęłam tu w końcu na bliżej nieokreślony czas...), historia splotu przypadkowych zdarzeń i ludzi, historia podróży do Walii i zetknięcia się z tamtejszym językiem i jeszcze inne, drobniejsze historie, które nie są teraz istotne.
Dzieje się. Ale to dobrze. Niby nigdzie nie wychodzę (no dobra, może czasem, z kimś, na piwo, ewentualnie dwa), ale się dzieje. Wiecie czemu się dzieje? Bo sama sobie coś cały czas wymyślam i najwięcej dzieje się w mojej głowie. Bo nie potrafię przystać na tym co dostałam od losu, co już osiągnęłam, w czym teraz siedzę i zajmuję się na co dzień. Zawsze musi być coś więcej. ZAWSZE. I nie umiem od tego uciec. To jest męczące, doprawdy... To znaczy pomyślicie, że genralnie pierdolę bez sensu i że jesteście zawiedzeni, że po takiej przerwie wyskakuję z takim gównem, ale zastanówcie się nad tym...
No bo taka sobie prosta dziewczynina ze wsi weszła raptem w miejskie towarzystwo (czasy licencjatata mam na myśli) i o raptem to tu, to tam i se jeździ i spamuje na fejsie zdjęciami zewsząd i w ogóle zadowolona i czego jeszcze szuka ?! Sama sobie próbuje odpowiedzieć na to pytanie, ha! Jedyna właściwa odpowiedź to poszukiwanie spełnienia, satysfakcji i szczęścia (właśnie utworzyłam nową teorię 3S - ci, co powinni, wiedzą o czym mówię, buahaha).
Spełnienie. Zakładam, że 99.9% z Was pomyślało o tym, że generalnie nie ma tu szału z poruchem i jestem niespełniona seksualnie. Zostawmy temat seksu, skupmy się na sprawach egzystencjonalnych (wcale nie jestem pijana!!!). Polubiłam swoją pracę, jestem w niej podobno naprawdę dobra, podobno mam zadatki na managera i podobno kilka miesięcy treningu skutkowałoby niezłym zamieszaniem na floorze ze mną w roli głównej. I chyba właśnie te kilka miesięcy dzieli mnie od takiego kompletnego spełnienia. ALE. Nie w tym miejscu. Czemu? Raczej nierealne piąć się tu szczebel po szczeblu na wyższe stanowiska, bo? Bo nie jestem Angielką, he! Tu nie chodzi o rasizm (chyba?), ale bardziej o brak pewności ze strony zarządu o jakość świadczonych usług w nawiązaniu do funkcji dużo odpowiedzialniejszych niż te, które teraz piastuję (przeraża mnie mój język, Chryste). Generalnie chodzi o to, że w tym miejscu Polka ma znikome szanse na karierę na zadowalającym stanowisku. Jak zatem zmierzać do spełnienia? Ciężką pracą, niepoddawaniem się, stawianiem sobie wyzwań, wysłuchiwaniem uwag, dzieleniem się doświadczeniem, dostrzeganiem własnej wartości i wiarą w swoje możliwości (to takie podstawowe).
Skutkiem spełnienia będzie satyfskacja. Żeby nie było - satysfakcja jest na miarę tego, co do tej pory udało mi się osiągnąć. Dostałam się do najlepszego hotelu w Anglii, jestem jednym z pracowników bardzo ekskluzywnej, luksusowej marki Relais&Chateaux, utrzymuję się bez pomocy rodziców (co w sumie jest naturalne), jestem zdolna do komunikowania się po angielsku na dobrym poziomie - generalnie jest fajnie. Ale dla mnie to wciąż za mało. Dążenie do posiadania więcej niż się ma jest naturalne dla każdego człowieka. Godzenie się na to, co się ma będzie zatem zaprzeczeniem swojej natury... Dlatego nie rozumiem dlaczego tyle ludzi się godzi na to co ma i nie próbuje niczego z tym zrobić, mało tego, NARZEKA, co jest tak bardzo, bardzo polskie... To znaczy, rozumiem, bo da się osiągnąc poziom satysfakcjonujący na tyle, że nie ma potrzeby na więcej, pod warunkiem, że jest się szczęśliwym...
Szczęście jest pojęciem na tyle względnym, że nawet nie będę próbować się z nim mierzyć. Powiem tylko, że wszystkie podejmowane przez nas działania powinny skutkować szczęściem. Oczywiście, są etapy przez, które po prostu musimy przejść - szkoła, zawody miłosne, pierwsza praca (niezawsze ta ze snów), problemy z rodzicami, i które nie zawsze są niekończącą się krainą szczęśliwości. Każdy jest teraz na jakimś tam etapie życia, boryka się z różnymi problemami, tak jak ja - jestem sobie w Anglii, pracuje, zarabiam sobie funty, wydaje je i koło się jakoś toczy. I mogłabym powiedzieć "aaaaa zobaczy się co będzie dalej", ale moje "dalej" zależy od moich działań tu i teraz. Każdy powinien mieć świadomośc, że tu i teraz nigdy się nie powtórzy, w sensie nie cofniemy czasu (ale smuty, haha!), żeby przeżyć dane rzeczy jeszcze raz. Możemy je powtórzyć kolejnymi działaniami, ale właśnie, "działanie" jest słowem klucz. Nie gódźmy się na rzeczywistość, która nas przytłacza. Nikt inny nie pracuje na nasze szczęście, na to kim będziemy, na to, co będziemy robić w przyszłości, jakim samochodem będziemy jeździć, gdzie będziemy spędzać wakacje niż my sami, każdy z osobna. Teraz na pewno będzie wiele reakcji "doobra, ale na to co ja chce robić to trzeba mieć kasę, ktorej nie mam" - zarób tę kasę? Nie da się zarobić tej kasy na tym co robisz - zmodyfikuj to? Zmień pracę? "Jak zmienię to może być gorzej" - zaryzykuj...?
Mnie ryzyko daje szczęście. Serio. Ryzykowałam z pracą w Niemczech, ryzykowałam z pracą w Anglii, ryzykowałam z przyjaźniami, ryzykowałam z byciem szczerą, ryzykowałam za kółkiem, ryzykowałam z uczuciami - całe to ryzyko dawało mi doświadczenie, dzięki któremu czuję się teraz silniejsza, mądrzejsza i gotowa na dalsze ryzyko. Dlatego nie przestanę wymyślać kolejnych wyzwań, nie przystanę na to co mam i będę pracować na to, na co zasługuję. A zasługuję na więcej.. :)
Ryzykuję też teraz dzieląc się z Wami moimi filozoficznymi przemyśleniami (czy jak kto woli pijackim wywodem choć wcale nie jestem pijana - dosłownie za minutę otworzę dopiero piweczko), nie mam przecież pewności, że wszyscy się ze mną zgodzą, ale może uda mi się w ten sposób popchnąć kogoś do podjęcia ważnej decyzji, którą rozważa, i przyczynić się do jego szczęścia...? (jak się nie uda to reklamacji nie przyjmuję, sorry! ja tylko daje opcje:))
Szybka powtórka: odkryjmy co daje nam spełnienie, odnajdźmy w tym satysfakcję (lub dążmy do niej), podejmujmy działania dające szczęście i nie bójmy się ryzyka. Jak to mówił mój stary kumpel - jest ryzyko, jest przyjemność ^^
Trzymajcie się ciepło! :)))
niezły artykuł pozdrawiam
Dodaj komentarz